Perun. Tak potocznie nazywa się miejsce, w którym od kilkunastu lat tworzy Tomasz Ciecierski. To właśnie tam, przy ulicy Grochowskiej, na warszawskim Kamionku, w 1913 roku otwarto pierwszą w kraju fabrykę produkującą sprzęt spawalniczy. Dziś po fabryce został tylko szyld, jednak nadal to miejsce tętni życiem. Swoje siedziby mają tu studia fotograficzne i tatuażu, sklep z meblami vintage, szwalnie, ale też liczne pracownie artystyczne.
Jesteśmy na drugim piętrze przeszklonego budynku. Kilkadziesiąt metrów otwartej, wysokiej, przestrzeni z dużym oknem, wydaje się być idealnym miejscem do pracy.
Po bokach stoją oparte o ścianę obrazy, szafki z poukładanymi w stosy pracami na papierze. Na środku pomieszczenia dwa stoły, a wzdłuż okien szafki z szufladami i biurka, na których leżą ołówki, kleje, kredki i inne przyrządy niezbędne do tworzenia.
„Tuż po skończeniu Akademii w 1971 roku złożyłem podanie do Rady Narodowej o przydział pracowni i zupełnie o tym zapomniałem. Kilkanaście lat później, już w czasie stanu wojennego, dostałem telefon z zapytaniem czy już udało mi się coś znaleźć. Nieźle się wtedy uśmiałem” – opowiada Tomasz Ciecierski. Jego pierwsza pracownia, znajdowała się niedaleko Placu Konstytucji. „Do dziś mam tam magazyn. Kiedyś mieszkałem w tym samym budynku, a pracownia znajdowała się w dawnej pralni” – mówi. To były czasy, w których, aby dostać taką przestrzeń, trzeba było być absolwentem Akademii Sztuk Pięknych, członkiem Związku Polskich Plastyków i jeszcze mieć znajomości. „Dzięki znajomemu dostałem tę pracownię na dwie godziny dziennie, co oczywiście było fikcją, bo korzystałem z niej, kiedy chciałem. Miałem tam świetlik w dachu i 2,18 metra wysokości, dlatego płaciłem tylko połowę czynszu” – dodaje.
„Dzień w którym dostałem się na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie był najlepszym dniem w moim życiu” – mówi. „Obroniłem dyplom, dostałem wyróżnienie, ale nie miałem pojęcia, co dalej robić. Dramat. Jednak rysunki, które tworzyłem po akademii, w latach 70., zaważyły na mojej przyszłości. Na wielu z nich namalowałem narzędzia pracy artysty. Po latach wracam do nich i maluję je zupełnie inaczej” – dodaje.
W tamtym czasie Tomasz Ciecierski zdecydował się na wyjazd do Stanów, gdzie właśnie kończył się pop art. „Kiedy po niecałym roku wróciłem do Polski, bo dostałem posadę na akademii, chciałem kontynuować ten nurt. Tylko że tam wszyscy mieli pralki, a tu większość o niej marzyła. Popartowskie elementy pojawiły się właściwie w tylko jednym z moich cykli” – tłumaczy.
Z czasem przestrzeń przy Placu Konstytucji stała się za mała i niepraktyczna, dlatego Ciecierski zaczął szukać innego miejsca. Okazało się, że znajomy, który interesuje się sztuką, kupił dom z dużym ogrodem w podwarszawskim Aninie. „Zaproponował, żeby na końcu ogrodu postawić pracownię. Moja żona, która jest architektką, zbudowała tę przestrzeń a ja płaciłem mu za to jeden obraz rocznie. Niestety po jakimś czasie musiał sprzedać to miejsce, a mnie razem z nim. Nowi lokatorzy dali mi pół roku na wyprowadzkę. I tak znalazłem się tutaj, w Perunie” – wspomina.
A jak temat pracowni pojawia się w twórczości Tomasza Ciecierskiego? „Kiedy kończę malować cykl bardzo często wracam do podstawowych pytań o to, czym jest malowanie, po co malować i czy malarstwo ma w ogóle sens? Wtedy też zastanawiam się nad kolorami i narzędziami, których używam przy pracy”– tłumaczy.
I rzeczywiście w obrazach artysty pojawiają się tubki po farbach, pędzle, czy palety malarskie. „Zadaję sobie wtedy fundamentalne pytania i albo ciągnę dalej rozpoczętą kiedyś myśl, albo się cofam” – dodaje. Oprócz malarstwa i rysunku, pracownia pojawia się w jeszcze jednej technice, którą od czasu do czasu posługuje się artysta, a mianowicie w fotografii.
„W pracowni w Aninie przez pół roku fotografowałem w zlewie kolorowa wodę powstałą po umyciu pędzli z olejnej farby. Z tych kilkuset zdjęć stworzylem obraz, na którym udało mi się zatrzymać ten czas ” – mówi.
Przyznaje, że najbardziej lubi tworzyć w samotności. „Jestem raczej pojedynczy” – mówi. Od lat należy jednak do Grupy Pendzle (w skład grupy od początku wchodzili Ryszard Grzyb, Robert Maciejuk, Paweł Susid, Włodzimierz Jan Zakrzewski i nieżyjący już Tomasz Tatarczyk), z którą chętnie bierze udział w wystawach. Artyści regularnie spotykają się także towarzysko. „To bardzo przyjemne spotkania, bo rozmawiamy o tym, co dzieje się aktualnie w kulturze. W zasadzie nigdy nie mieliśmy żadnego programu. Zaczęło się od tego, że Dorota Monkiewicz przed laty zaprosiła nas na plener do Bukowiny. Tam się zaprzyjaźniliśmy i tak zostaliśmy. Z czasem doszedł też do nas Krzysztof Bednarski i Waldek Baraniewski, który od czasu do czasu o nas pisze. Dziś to męska grupa, ale wtedy były też kobiety – Marta Deskur i Jadwiga Sawicka, tylko Marta mieszka w Krakowie, a Jadźka w Przemyślu” – tłumaczy.
Ostatnio Ciecierski pracuje z Przemkiem Mateckim. W pracowni przy Grochowskiej stoi kilkanaście skończonych owalnych obrazów. We wspólnie stworzonym cyklu prac pojawiają się postaci w ruchu, pędzie. „Z pokazaniem czekamy na odpowiedni moment i miejsce ekspozycji” – mówi. „Ale proszę zwrócić uwagę, że wszystkie biegną w lewą stronę. To ważne!” – podkreśla.
Tomasz Ciecierski związany jest z galerią Le Guern