Pochodzi z Krakowa, gdzie skończyła studia z historii sztuki. Potem przeniosła się do Wiednia, aby studiować malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych. To właśnie tam miała swoją pierwszą pracownię.
„Zaraz po dyplomie zaczęłam szukać przestrzeni do pracy. Miałam dużo szczęścia, bo inicjatywa das weisse haus wprowadziła akurat program wspierający artystów, którzy szukali pracowni. Dostałam niewielką, ale bardzo przyjemną przestrzeń, dzięki czemu płynnie przeszłam z systemu akademickiego, opiekuńczego, do samodzielnego” – opowiada.
W Wiedniu Natalia miała aż trzy pracownie. „Wszystkie mieściły się w ciekawych miejscach, m.in. w dawnym urzędzie skarbowym czy celnym. Ostatnia, którą dostałam także dzięki stypendium, miała ponad sto metrów. Był to dla mnie bardzo intensywny okres, dużo pracowałam, a dzięki dużej przestrzeni mogłam tworzyć też duże formaty” – tłumaczy.
I choć idealne miejsce pracy, przyjaciele, świetna reprezentująca artystkę galeria, wydawały się być wystarczającymi powodami, aby zostać w Austrii, Natalia po ośmiu latach spędzonych za granicą, postanowiła wrócić do Polski. „Za moim powrotem przemawiał choćby fakt poznania polskiego środowiska i artystów” – tłumaczy.
Kartą przetargową do decyzji o przeprowadzce stała się prawie 200-metrowa przestrzeń do pracy, którą artystka znalazła w swoim rodzinnym mieście.
„Jeszcze kiedy mieszkałam w Wiedniu, zaczęłam szukać pracowni w Krakowie. Zgłosiłam się do przetargu w Zarządzie Budynków Komunalnych i wygrałam. Była to duża, wysoka przestrzeń w starej części Nowej Huty. W zasadzie była to jedyna dzielnica, która mnie interesowała. Nie wyobrażałam siebie pracować przy Starym Mieście w kamienicy z gołębiami, które przylatują z rynku” – śmieje się. Okazuje się, że nowohucka pracownia ma także ciekawą historię. „Najpierw mieścił się tu sklep spożywczy, następnie zakład pogrzebowy, a na koniec sklep z zabawkami” – opowiada.
Krakowska pracownia także wydawała się być idealnym miejscem do pracy. Natalia jednak zrezygnowała z niej po pięciu latach, aby spróbować sił w Warszawie. Ale nie był to jedyny powód. „Znajomi rzeczywiście dziwili się, że zwalniam tak świetne miejsce. W tak dużej przestrzeni w pewnym momencie zaczęłam czuć się szantażowana. Sprawiała, że pracowałam z rozmachem i podświadomie chciałam przebywać w bardziej kameralnym miejscu, które pozwoliłoby mi na spokojniejszą i wolniejszą pracę. Często tworzyłam tam wiele wielkoformatowych prac równolegle” – tłumaczy.
Pracownia, w której się spotykamy to już drugie miejsce pracy artystki w stolicy. Najpierw był plac Hallera i przestrzeń na antresoli, którą wylicytowała w konkursie Zarządu Gospodarowania Nieruchomościami. Wcześniej mieściła się tam wypożyczalnia kaset video.
„Pracowałam tam rok, zaraz po przeprowadzce do Warszawy. To było świetne miejsce, bo przez wielkie okna miałam widok na park i zmieniające się pory roku” – wspomina.
Jednak podłużny układ nie do końca spełniał standardy pracowni malarskiej. Po ponad roku artystka trafiła do aktualnego miejsca na warszawskiej Pradze Północ.
Kiedy wchodzę do środka nic nie wskazuje na to, że za chwilę znajdę się w pracowni malarskiej. To co-working, w którym na co dzień pracują architekci. Okazuje się jednak, że po lewej stronie znajdują się drzwi, które prowadzą do wnętrza pracowni Natalii. To kilkudziesięciometrowa przestrzeń z dużą witryną wychodzącą na ulicę. „Czuję się tutaj jak w niewielkim mieście” – mówi Natalia. „Sąsiedzi już mnie poznają, a dzieci mówią mi dzień dobry. Latem na dachach po drugiej stronie ulicy wylegują się koty. Usiądź na moim miejscu” – dodaje, wstając ze swojego krakowskiego taboretu i wskazując widok za oknem. Kiedy siadam w oddali widzę wieżę praskiej bazyliki i eklektyzm warszawskiej architektury. „Lubię tę perspektywę” – podsumowuje.
We wnętrzu wszystko ma tu swoje miejsce, jest idealnie poukładane. „Przez liczne przeprowadzki z wieloma rzeczami musiałam się rozstawać lub podjąć decyzję czy dana praca jest skończona. To wprowadza porządek” – tłumaczy. Zresztą Natalia ma także osobny magazyn, dzięki czemu, w pracowni są tylko prace w trakcie malowania.
Stara się być tu codziennie. „Nie mam tak, że pracuję od poniedziałku do piątku. Często wpadam też w sobotę i niedzielę” – mówi.
„Nie jestem rannym ptaszkiem. W domu odpisuję na maile, a do pracowni staram się dotrzeć przed południem. Zależy mi na tym, aby tworzyć przy dziennym świetle” – mówi.
„Najwięcej pracuję latem, w wakacje, kiedy dni są długie i jest sporo słońca. Zazwyczaj przygotowuję się wtedy do ważnych wystaw, które otwierają się jesienią” – tłumaczy. Tak też było w tym roku, kiedy pracowała nad wystawą w Fundacji Galerii Foksal pokazywaną w ramach Warsaw Gallery Weekend. Natalia lubi też momenty przerwy pomiędzy pracą.
„Sprawdzam wtedy, jakie mam materiały, co zrobiłam, a co mogłabym jeszcze zrobić. Nawet jeśli nie maluję to jest to czas, który jest dla mnie pracą. Jako że nie robię szkiców to wiele rzeczy powstaje w mojej głowie. Nie lubię jednak, kiedy nie ma mnie tu dłużej niż tydzień” – dodaje.
Można by napisać, że Natalia zmienia pracownie jak rękawiczki. Sama w pewnym momencie straciłam rachubę i przestałam liczyć, ile ich było. Jednak im dłużej mi o nich opowiada, tym zmiany, które się z nimi wiążą, zyskują większy sens. „Czynnikiem determinującym moje przeprowadzki jest chęć zmiany, nie mam żadnych negatywnych uczuć związanych z tymi miejscami. Taki system działania, który prowadzę już od wielu lat i mam poczucie, że dobrze funkcjonuję.
Kiedy się przeprowadzam muszę wszystko zapakować. Zadaje sobie wtedy pytanie, czy ma to sens, ale ostatecznie zawsze jestem z tego zadowolona. To rodzaj poszukiwania nowego miejsca, które z założenia ma być lepsze.
Często jest tak, że coś mniejszego i skromniejszego jest korzystniejsze na dany moment. Zmiany, przeprowadzki, poznawanie nowych miejsc, miast oraz przestrzeni do pracy jest dla mnie nie tylko ciekawym doświadczeniem, ale także formą stabilizacji. Za każdym razem, kiedy przeprowadzam się w nowy rejon powstaje inna energia i duża motywacja do dalszych działań” – podsumowuje.