Niewielki dwupiętrowy budynek z lat 60. na samym końcu niewielkiej uliczki na Saskiej Kępie. Tu mieszka i tworzy Aleksandra Liput, artystka, która w swojej twórczości zajmuje się malarstwem, obiektem, tkaniną i ceramiką. Z Aleksandrą spotykamy się w czasie strajków w obronie aborcji, dlatego przy samym wejściu, w oknie, stoi płótno z charakterystyczną czerwoną strzałą.
To jednak nie pierwsze miejsce pracy artystki. „Kiedy mieszkaliśmy w Śródmieściu, początkowo pracowałam w sypialni. Jednak było to uciążliwe, bo wtedy głównie malowałam. Męczyło mnie przebywanie z obrazami non stop, a do tego wszystkie chemikalia zostawały tam, gdzie spaliśmy” – opowiada. Aleksandra przeniosła się do budynku dawnego Domu Słowa Polskiego przy ulicy Miedzianej, który jest już częściowo wyburzony.
„Dobrze wspominam ten czas. Rano jadłam śniadanie, a potem, w roboczym ubraniu, szłam kilka minut do pracowni. Sąsiedzi mnie nie poznawali, myśleli chyba, że jestem bezdomna” – śmieje się.
„Było tam mało pracowni artystycznych, obok swoją siedzibę miało wydawnictwo i szkoła tańca, w której wieczorami tańczono salsę, nieco dalej ktoś układał mozaiki” – dodaje.
W Domu Słowa Polskiego Aleksandra tworzyła do czasu przeprowadzki na Saską Kępę. Dziś jej pracownia znajduje się w piwnicy. Wydawałoby się, że może być tu ciemno, jednak okna rozciągające się na całą długość elewacji, dostarczają pomieszczeniu niezbędnej ilości światła. Jedynym towarzyszem, który może przebywać z Aleksandrą podczas pracy jest kot Ryszard.
„Nigdy nie potrzebowałam towarzystwa ludzi. Tylko on dopuszczany jest do magii twórczej” – tłumaczy Aleksandra. I rzeczywiście, od razu widać, że Ryszard, który wskakuje na stół po oknami, w pracowni czuje się jak u siebie. „Nawet, kiedy mój mąż, Michał, wpada tu polepić jakieś naczynia, ja zajmuję się wtedy raczej pracami technicznymi, bo ciężko mi się skupić” – dodaje.
Lubi stateczność, bo jak mówi daje jej stabilizację i spokój. „Jestem osobą domową. Muszę spać co najmniej osiem godzin dziennie. Wstaję rano, jem śniadanie i idę do pracowni, w której siedzę do 17.00, 18.00. Źle się czuję bez pracy manualnej” – mówi.
Ale Aleksandra nie pracuje tylko w studio. Zaraz po ukończeniu studiów w 2017 roku, dostała się na staż w pracowni Tkaniny Eksperymentalnej na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Dziś jest doktorantką i asystentką tej samej pracowni, w której bywa kilka razy w tygodniu.
Aleksandra Liput pochodzi z Krosna, niewielkiego miasteczka na Podkarpaciu. Choć wydaje się być mocno osadzona w środowisku warszawskim, okazuje się, że naukę rozpoczęła na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. W międzyczasie zdecydowała się na roczną wymianę MOST (program umożliwiający wymianę omiędzy uczelniami) w stolicy i tak już została.
Zaczęło się od malarstwa, z czasem pojawiła się tkanina, a od dwóch lat artystka skupia się głównie na instalacji i ceramice. Dlatego też od niedawana w jej pracowni stoi piec. „Musiałam się na coś zdecydować, bo trudno rzeźbić i malować w jednym miejscu. Na początku wypalałam swoje prace na akademii, musiałam je jednak przewozić, co było uciążliwe. Przyszła pandemia i decyzja okazała się łatwiejsza. Niestety jako że ceramika to przede wszystkim brudna praca, musiałam pozbyć się maszyny do szycia. Na szczęście poszła w dobre ręce, bo znajoma szyje na niej transparenty na manifestacje”– tłumaczy.
„Zarówno szyciu, malowaniu, jak i tworzeniu w glinie jest coś mantrycznego. Uspakajają mnie” – dodaje.
Z pieca, a w zasadzie, jak podkreśla Aleksandra, z piecuchy, wychodzą ceramiczne naczynia przywodzące na myśl magiczne czary oraz elementy totemicznych instalacji.
Ale Aleksandra jest nie tylko artystką, bo razem z przyjaciółką, Michaliną Sablik, od kilku lat tworzy kuratorski duet DZIDY. „Jestem osobą, która szybko się przebodźcowuje. Mam chyba małe akumulatorki i po intensywnym spędzaniu czasu z ludźmi muszę się zregenerować. Z Michaliną nie mam tego problemu. Lubię fakt, że nasze działania są spontaniczne, reakcyjne” – tłumaczy. Taka też była nasza ich pop-upowa wystawa „A Dream Within a Dream” w jednym z mokotowskich ogródków, która powstała w czasie pandemii. „Cieszę się, że działamy razem, bo świetnie się uzupełniamy. Michalina pracuje na co dzień w Instytucie Adama Mickiewicza, więc jest bardzo poukładana i ma dobre zaplecze do składania naszych pomysłów w całość. Zrobiłyśmy już kilka wystaw, często nasze pomysły potrzebują czasu, aby dojrzeć, dlatego cieszę się, że ta działalność biegnie zupełnie innym, równoległym torem – dodaje.